Temat złości to temat rzeka. Mogłabym o niej napisać całą książkę. Tyle jej odmian i tyle różnorodnych historii ze złością w roli głównej.
Złość nie była mile widziane ani w moim rodzinnym domu, ani w domu, który sama zaczęłam budować. Przez wiele lat doświadczyłam jej w takiej intensywności, że wkurw to jedno z jej łagodniejszych imion. Pojawiała się nagle i dokonywała tak rozległych zniszczeń, że aż dziwne że cokolwiek po niej zostawało. Nie lubiłam jej. Bałam się jej. Wydawała się być tak potężną i autonomiczną siłą, że trudno mi było uwierzyć w możliwość jej poskromienia. No i znowu coś mi się tylko wydawało…
Złość to emocja. A jak wiadomo, emocje nie są ani dobre, ani złe. Po prostu są i już. Przyjęcie tego faktu do wiadomości to był pierwszy krok na drodze do przejęcia steru.
Złość jak każda inna emocja jest potrzebna i ważna. Jest informacją o tym czego chce, co jest dla mnie ważne, czego potrzebuję. Oto drugi krok.
Złość jest atawistyczna. (pisze o tym Juul w książce „Agresja-nowe tabu). To dzięki niej rozpoznajemy czy dana sytuacją jest dla nas bezpieczna. Pomaga mi chronić granice, gdy te są zagrożone.
Złość to czubek góry lodowej. Frustracja, lęk, bezsilność, smutek, bezradność tak długo żyły w samotności, niezaopiekowane, że w końcu wyrosły ponad powierzchnie oceanu i straszą kapitanów.
Złość jak dzwonek alarmowy rozbrzmiewa, bo sytuacja wymaga naszej uwagi. Nie pozostawia żadnego pola do domysłów. Komunikat jest głośny i jasny: uwaga, zajmij się tym. Teraz!
Złość jest naturalnym uczuciem będącym produktem nienaturalnego myślenia (za to niestety normalnego czyli społecznie usankcjonowanego). Myślenia zorientowanego na ocenianie, osądzanie krytykowanie i etykietyzowanie.