Wracam do Frankla. Zgodnie z obietnicą.
Gdybym nie poznała autora na kartach książki „Człowiek w poszukiwaniu sensu” (pisałam o niej tutaj) to być może „Bóg ukryty. W poszukiwaniu ostatecznego sensu” wylądowałby na kupce, niewielkie ale jednak, zatytułowanej: nie wciągnęła mnie/szkoda czasu/to nie dla mnie/pewnie muszą do niej „dojrzeć”. Stało się inaczej, bo mimo pierwszych trudności postanowiłam zaufać temu, co mnie urzekło w „Człowieku…”.
Frankl napisał książkę filozoficzną. Dla rozumienia i zrozumienia niektórych wątków zdecydowała się jej fragmenty (było ich sporo) czytać naprawdę pomału, czasem nawet trzy razy, bo czułam że jest w nich jakiś głęboki sens, którego nijak nie mogłam od razu pojąć. Nie myliłam się. O ile „Człowieka…” pochłonęłam, o tyle „Boga…” kontemplowałam, i nie ze wszystkim co w nim odkryłam jest mi wygodnie.
Ogromne wrażenie zrobił na mnie rozdział dotyczący nieuświadomionej religijności, w którym Frankl pisze między innymi o związku religii z psychiatrią i psychoterapii z teologią. To tu dotknęłam terapeutycznego Boga i uzdrawiającej religijności, która zdaniem autora (i nie tylko jego) daje człowiekowi poczucie sensu i jest fundament jego bezpieczeństwa.
Podoba mi się jak Frankl pisze o doświadczaniu Boga. Dla niego jest ono równoznaczne z doświadczaniem ludzkiej natury, poszukiwaniem w życiu sensu i znaczenia. I w tym sensie każdy człowiek jest religijnej (duchowy).