Moja jest filetowa. I ten fiolet ma konkretny odcień. Taki, który lubię, a nie lubią każdego.
W zasadzie przez bardzo długi czas fiolet to był najbrzydszy z kolorów. Podobnie jak ona. Nie tylko omijałam wzrokiem wszystko, co choćby przypominało fioletowy, ale i głośno komentowałam brzydotę i pospolitość tego koloru. Z nią było dokładnie tak samo. Aż do dnia, gdy nie zapach bzu mnie skusił, a jego kolor. Bez na działce moich rodziców, taki zwykły, pospolity, w najbardziej oczywistym kolorze jaki potraficie sobie wyobrazić, któregoś roku na nowej gałęzi pojawiły się kwiaty o tak głębokiej barwie, że po raz pierwszy zachwycił mnie fiolet.
Z nią było dokładnie tak samo. Przez wiele lat była taka, jaka nie miała być. Przez wiele lat omijałam ją szerokim łukiem, a nawet udawałam, że jej nie ma. Aż któregoś dnia usłyszałam jej czuły, pełen życzliwości głos. Głos, który opowiadał o tym, co dla mnie ważne. I od tego momentu lubią ją tak samo, jak krzew bzu na działce moich rodziców.
Złość nie musimy być brzydka. Nie musi być destrukcyjna. Nie musi być nieakceptowana społecznie. Nie musi, a jednak jest. I dlatego tak długo ją chowałam do szafy, upychałam po kieszeniach, odtrącałam kijem. Niestety badania są jednoznaczne (np dr. Roberta Levensona). Jasno pokazują, że tłumione uczucia nie znikają, wręcz przeciwnie: stają się intensywniejsze. Tłumione zawsze będą dążyć do wyrażenia się.
Dziś jednak nie o tłumionej złości, kiedyś napiszę i o niej, ale o tej, która ma piękny kolor fioletu. O złości przyjętej, oswojonej i lubianej. O złości, która pomaga troszczyć się o siebie. I o innych. Dziś o złości potrzebnej.
O czym mówi złość?
- o zagrożeniu płynącym ze świata zewnętrznego,
- o tym, że nasza integralności psychicznej lub fizycznej są w niebezpieczeństwie,
- o niezaspokojonych potrzebach,
- o naruszeniu naszych granic,
- o konieczności podjęcia działania dla ochrony siebie lub bliskich.
Złość przychodzi do nas z informacją, że dzieje się coś, na co nie mieć zgody, co mi zagraża, czego nie chcę. To taki przedpokój, w którym zdejmujemy z siebie płaszcz, buty, by wygodnie rozsiąść się w salonie na kanapie i napić się herbaty.
Kłopot polega na tym, że jak nam się spieszy albo jesteśmy zziębnięci czy zmarznięci, to zostajemy w płaszczu i trudno się tym ciepłem i tą kanapą zachwycić.
Według M. B. Rosenberga złość uświadamia nam trzy bardzo ważne rzeczy:
- nie dostaję czegoś, czego bardzo chcę,
- obwiniam, kogoś za to,
- i zaraz coś zrobię lub powiem, przez co na pewno tego nie dostanę.
No i szukamy winnych przemoczonych butów, wilgotnego płaszcza, niewygodnej kanapy, za gorącej czy za chłodnej herbaty. A tymczasem te buty, ten płaszcz, ta kanapa czy herbata mówi nam o tym, że potrzebujemy ogrzać się, zwiększyć swój komfort, zostać wysłuchanym, zrozumianym, a może i bliskości potrzebujemy.